Tamto poniedziałkowe popołudnie na długo utkwi w pamięci Michała Świerczewskiego z Roman. Na oczach całej rodziny, w tym 4-letniej córeczki, został zakuty przez policjantów w kajdanki i odwieziony do komendy w Szczytnie. Funkcjonariusze poczynili też spustoszenia podczas przeszukania jego domu i zakładu wulkanizacyjnego. Niczego nie znaleźli, a mężczyznę szybko wypuścili – tak jak stał, w brudnym, roboczym ubraniu. Świadkowie zdarzenia, w tym doktor Joanna Pawłowicz – Radosz, są zbulwersowani. - Jak można w ten sposób postępować z człowiekiem? - zastanawia się.

Policyjna zadyma

NA OCZACH DZIECKA

Sceny prawie jak z filmu sensacyjnego rozegrały się na posesji Michała Świerczewskiego w Romanach w poniedziałek 14 czerwca około godziny 17.00. Pięciu funkcjonariuszy policji z komendy w Szczytnie, w tym jeden w kominiarce, przyjechało do mężczyzny w związku z podejrzeniami o posiadanie przez niego marihuany.

- Nie było mnie wtedy w domu, więc policjanci przedstawili mojej żonie postanowienie o przeszukaniu. Nie zażądali jednak dobrowolnego wydania rzeczy mogących stanowić dowód w sprawie – opowiada Michał Świerczewski. Zamiast tego, jak mówi, od razu, z udziałem psa przystąpili do szczegółowego przeszukania domu i zakładu wulkanizacyjnego należącego do mężczyzny.

- Wszystko powyciągali z szaf, a w zakładzie porozrzucali znajdujące się tam opony – relacjonuje mieszkaniec Roman. Kiedy wrócił do domu, policjanci nie oszczędzili także jego samochodu. Z volkswagena transportera wyrwali radio, uszkodzili konsolę oraz plastik zabezpieczający dostęp do bezpieczników. - Wszystkie opony leżały na ziemi. Policjanci paradowali z psem po całym podwórku – opowiadają świadkowie zdarzenia, ciotka mężczyzny Maria Cychowska i jego pomocnik Jacek Ociepa. Michał Świerczewski został zakuty w kajdanki i poprowadzony przez całą posesję do zakładu. Cała scena rozgrywała się na oczach jego 4-letniej córki, Julki.

- Żona prosiła ich, by dokonali zatrzymania w sposób bardziej dyskretny, bez udziału dziecka. Funkcjonariusze nie posłuchali tej prośby – mówi mieszkaniec Roman.

WIEŹLI JAK BANDYTĘ

Chociaż w trakcie przeszukania nic nie znaleziono, policjanci zawieźli mężczyznę do szczycieńskiej komendy, zabierając wcześniej dwa telefony komórkowe – jeden należący do niego, drugi do sąsiadki.

- W trakcie jazdy do Szczytna używali sygnałów dźwiękowych, wskazujących, że przewożą niebezpiecznego bandytę – mówi pan Michał. - Przesłuchujący mnie na komendzie policjant powiedział, żebym się do wszystkiego przyznał, bo inaczej „zostanę zapuszkowany na minimum trzy miesiące” – relacjonuje. Podczas przesłuchania pytano go o znajomość z konkretnymi osobami, które mogły mieć związek z prowadzonym postępowaniem. Pan Michał podejrzewa, że chodziło głównie o jednego z klientów jego zakładu wulkanizacyjnego zamieszanego w posiadanie narkotyków.

- Policjant stwierdził, że zadaję się z elementem przestępczym. Ale jaki ja mam wpływ na to, kto przychodzi do mojego zakładu? - zastanawia się mężczyzna. Dziwi go również to, że funkcjonariusz, który po jego podwórku biegał w kominiarce, na komendzie zdjął ją, odsłaniając przy nim twarz. Po wykonaniu czynności w siedzibie policji, mieszkaniec Roman został jeszcze tego samego dnia wypuszczony. Poprosił jednego z policjantów, by ktoś odwiózł go domu.

- Byłem w roboczym ubraniu, cały w smarach samochodowych. Policjant stwierdził jednak, że nie dysponują teraz pojazdem i mam sobie radzić. Michałowi Świerczewskiemu do tej pory nie zwrócono zarekwirowanego telefonu. Swojego aparatu nie odzyskała też jego sąsiadka. Brak komórki jest uciążliwy, zwłaszcza w prowadzeniu firmy.

- Z wieloma klientami byłem umówiony telefonicznie, teraz mam utrudniony z nimi kontakt - skarży się pan Michał.

W JAKIM MY KRAJU ŻYJEMY

Naocznym świadkiem wydarzeń w Romanach była doktor Joanna Pawłowicz – Radosz. Feralnego popołudnia przebywała akurat wraz z mężem u rodziców pana Michała. Jest zbulwersowana zachowaniem policjantów, a zwłaszcza tym, że wszystko rozegrało się na oczach małego dziecka. - Dziewczynka z niesamowitym płaczem rzuciła mi się na ręce, była przerażona. Obserwując to wszystko, oniemiałam – opowiada doktor.

- Nie wiem, w jakim my kraju żyjemy. To mi przypomniało metody stosowane w PRL-u – nie kryje oburzenia Joanna Pawłowicz – Radosz.

ODPOWIEDŹ KOMENDANTA

O ustosunkowanie się do wersji zdarzeń przedstawionej przez Michała Świerczewskiego oraz świadków, poprosiliśmy komendanta powiatowego policji w Szczytnie, insp. Sławomira Olewińskiego. Niestety, nie odpowiedział nam na wszystkie zadane na piśmie pytania. Chcieliśmy się dowiedzieć m.in. tego, na jakiej podstawie dokonano zatrzymania mieszkańca Roman i dlaczego wszystko odbyło się w obecności małego dziecka. Pytaliśmy też o to, czemu nie zwrócono Michałowi Świerczewskiemu jego telefonu. Oto treść odpowiedzi, jaką na piśmie uzyskaliśmy od komendanta: (...) w dniu 14 czerwca 2010 roku policjanci przeprowadzili czynności procesowe u Pana Michała Ś., mieszkańca gminy Szczytno. Przeszukali oni pomieszczenia i budynki gospodarcze w związku z prowadzonym śledztwem. Przed przystąpieniem do tej czynności ocenili sytuację i zapewnili właściwe środki do jej realizacji. Pan Michał Ś. nie został zatrzymany. Wykonane zostały z jego udziałem niezbędne w tej sytuacji czynności procesowe, po których został zwolniony. Czynności procesowe nadal trwają, a zabezpieczone przedmioty po ocenie w zakresie dowodowym zostaną właścicielowi zwrócone lub uznane za dowód rzeczowy i poddane dalszej ekspertyzie. W zakresie uzyskania szerszych informacji możemy ich udzielić jedynie osobie zainteresowanej.

Michał Świerczewski zapowiada, że tak tej sprawy nie zostawi. Złożył już w prokuraturze i sądzie zażalenie na czynności funkcjonariuszy.

- Oczekuję z ich strony przeprosin. To nie są te czasy, kiedy można było tak postępować z ludźmi – mówi.

Ewa Kułakowska/fot. A. Olszewski